Rozdział IV: Pobudka
Obudziłam
się na kanapie, z zimnym okładem na głowie. Ze stojącego obok mnie garnuszka
unosił się delikatny, pachnący dym. To chyba były jakieś zioła. Na podłodze siedziała Celeste, skupiona z
zamkniętymi oczami.
-Celeste?
– zapytałam cicho
-Oh,
ojej – zerwała się ze swojego miejsca i od razu podeszła do mnie. – Jak się
czujesz Kochanie?
-Dobrze – uśmiechnęłam się lekko.
-Dobrze – uśmiechnęłam się lekko.
-W
takim razie, co się stało? Bardzo mnie nastraszyłaś.
-Nie
wiem, biegłam i nagle się zmęczyłam i upadłam. Chyba zemdlałam.
-Biegłaś?
Dlaczego?
Pomyślałam
o ogrodzie, zastanawiałam się, czy powiedzieć ciotce, że ten ogród mi się śnił,
że spotkałam w nim Chrisa., ale coś mi mówiło, żebym trzymała język za zębami.
-Nie
wiem – odpowiedziałam – po prostu zgłodniałam i chciałam szybciej być w domu –
skłamałam. Celeste przyglądała mi się podejrzliwie. Zamknęłam oczy i głęboko
westchnęłam. – Jestem zmęczona – powiedziałam.
-Taaak.
– przeciągnęła sylabę. – z pewnością, w końcu byłaś nieprzytomna 4 godziny.
Naprawdę, musisz być zmęczona.
Popatrzyłam
na nią zmieszana.
-Do
czego zmierzasz?
-Gdzie
byłaś Samie? – wpatrywała się we mnie swoimi dużymi błękitnymi oczami.
-Jak
to gdzie? – udawałam że nie rozumiem pytania, mimo, że doskonale wiedziałam o
co pyta. Ale wiedziałam. Wiedziałam, że spotkanie Nate, a nawet spotkanie
Chrisa, to nie były tylko zwykłe sny. Czułam to. To było coś więcej, to było
prawdziwe. Wiedziałam także, że za nic nie mogę powiedzieć tego Cel. Po prostu
wiedziałam
-Samantho
nie kłam proszę.
-Ale
ja nie kłamię! – krzyknęłam. Postanowiłam wyładować moją frustrację, która pojawiła
się dosłownie z nikąd. - Gdzie miałam niby być? Cały czas leżałam tutaj. I nie
mam ci nic więcej do powiedzenia! – przerwałam, bo Cel zaczęła się znowu
wpatrywać we mnie, ale tym razem w jej oczach widziałam strach, przerażenie.
-Celeste? – zapytałam delikatnie,
złość tak szybko jak we mnie narosła, opuściła mnie. – Ciociu? Nic ci nie jest?
Przepraszam… - spuściłam wzrok. Celeste się nie odzywała.
Miałam
wrażenie, że jej milczenie trwało wieczność. Byłam pewna, że się na mnie
obraziła. Ale nie mogłam zapomnieć tego strachu w jej oczach. Pierwszy raz
zobaczyłam, jak się czegoś boi. Najgorsze jednak jest to, że wyglądała jakby
bała się mnie.
Nagle
poruszyła się delikatnie. Lekko się uśmiechnęła i położyła swoją rękę na moim
czole.
-Dobrze,
masz rację. Byłaś tu cały czas. Zapewne zemdlałaś z wrażenia, nowe miejsce,
nowe otoczenie. No i w końcu nie jadłaś dziś śniadania. – mówiła to powoli,
jakby sama siebie przekonywała o słuszności tych słów.
-Tak,
to prawda. – uśmiechnęłam się. – przepraszam jeszcze raz.
-Ale
i tak masz szlaban – o, to już brzmiało jak moja Cel.
-Niech
będzie. – zgodziłam się bez robienia problemów, jak zwykle. Wiedziałam, że
jednak zasłużyłam. Nie mogę tak na nią krzyczeć, jestem tylko dzieckiem, a ona
mnie kocha i ja ją tez. – kocham cie Celeste.
-Ja
Ciebie też Samie. – popatrzyła mi w oczy, a potem się uśmiechnęła – Kolacja?
-Jasne.
– dopiero teraz poczułam, że jestem naprawdę głodna.
-Pójdę
odgrzać spaghetti.
-Mniam
– zaśmiałam się.
Celeste
poszła w stronę białego łuku, który zastępował drzwi, a po chwili krzątała się
w kuchni.
Zatopiłam
się w oceanie moich myśli. Nate, Nathaniel, Negarsanel… Negarsanel. Powtarzałam
jak mantrę, mimo znowu narastającego bólu głowy. Przystojny chłopak, o czarnych
oczach, czarnych włosach i delikatnym, lekkim uśmiechu. Jednak było w nim coś
bardzo niepokojącego. Te czerwone ogniki w jego oczach. Tak bardzo widoczne,
gdy się złościł. Nie może być dobry. Ale mi pomógł. Gdyby się nie zjawił, nie
wiem co by się ze mną stało. Negarsanel… to znaczy Książę Piekła. Nawet nie
zaprzeczył. Po plecach przebiegł mi nieprzyjemny dreszcz, wzdrygnęłam się.
Christopher…
Imię przebiegło przez moje myśli szybko, ale nie zamazało pamięci o Nathanielu.
Chris to zupełne przeciwieństwo Nate’a. Błękitne oczy, blondyn, uroczy uśmiech,
miły, tajemniczy. Ale Nathaniel też jest
tajemniczy, mroczny, było w nim coś magnetycznego, coś co mnie przyciągało.
-Ajć.
- Załapałam się za głowę. Znowu rozbolała mocniej.
Westchnęłam.
Co ja robię? Głupia. Myślę o jakichś nierealnych chłopakach, zamiast się skupić
na prawdziwym życiu. Mam dziś randkę z Robertem. To jest mój prawie-chłopak. Na
nim powinnam się skupić. O niee.. Jęknęłam cicho. Przypomniałam sobie, że mam
szlaban. A niech to!
-Samie! Kolacja! – dobiegł mnie odgłos ciotki
z kuchni.
-Już
idę Cel. – mruknęłam i pociągnęłam swój tyłek w stronę kuchni, skąd dobiegał
już smakowity zapach jedzenia.
Do diabła z tym Robertem!! xd Niech się za tamtych weźmie :D
OdpowiedzUsuń