sobota, 5 maja 2012

Rozdział I: Pierwszy sen


                                                                                         ...niecałe 16 lat później
Rozdział I: Pierwszy sen


            Leżałam na łóżku słuchając ulubionej muzyki. Było już późno, koło 24.30. Ech powinnam już zasnąć, bo znowu w szkole będę jak żywe zombie. Zamknęłam oczy.
            Obudził mnie dziwny szum, jakby strumienia. Przewróciłam się na drugi bok i spadłam na zimną ziemię.
-Co jest u licha?! - Zdenerwowałam się. Otworzyłam oczy i ku mojemu zdziwieniu zobaczyłam, że jestem w jakimś parku?. Wstałam z ziemi i chciałam usiąść na łóżku, ale zamiast tego tylko krzyknęłam i klapnęłam na ziemię.
-Co się tu dzieje? - Moje łóżko zniknęło. Jak to możliwe, przecież było tu przed chwilą? Ono naprawdę zniknęło.
-Nie no, to się nie może dziać naprawdę. Chyba jestem stuknięta. Znikające łóżko? - Zaczęłam mówić sama do siebie.
-Nie jesteś stuknięta. - Usłyszałam nad sobą głos. Podniosłam głowę. Tuż przede mną stał nieziemsko przystojny chłopak i wyciągał do mnie rękę. Pomógł mi wstać.
- Jestem Christopher, ale mów mi Chris. - Przedstawił się.
-A ja jestem zachwycona. - O rany, co ja wygaduję. Usłyszałam jego śmiech. Och on naprawdę zaraz pomyśli, że jestem stuknięta. Zawszę muszę się wygłupić.
-To znaczy jestem Samantha. Odpowiedziałam i oczywiście czerwona jak burak gapiłam się na niego.
-Miło mi cię poznać Samantho – Uśmiechnął się do mnie. A ja jak zwykle znowu zarumieniłam się. Oczywiście nie uszło to jego uwadze i znowu się zaśmiał.
-Może się przejdziemy? – Zaproponował.
-Chętnie. – Odpowiedziałam, rany i znowu ten rumieniec. Powinnam się, leczyć. Wziął mnie za rękę i poszliśmy w stronę przepięknej fontanny skąpanej w blasku słońca. Utkwiłam swój wzrok w girlandach kwiatów mijanych po drodze żeby nie rozpraszać swojej uwagi urodą chłopaka. Ciągle dręczyła mnie jedna rzecz, więc o nią zapytałam:
-Chris, co my właściwie tu robimy?
-Hm… ty mi to powiedz, to twój sen. - I znów obdarzył mnie tym swoim niebiańskim uśmiechem. Zarumieniłam się i odwróciłam twarz.
-Mój sen? Byłam w szoku. Mimo że nie powinnam. Przecież tacy chłopacy nie istnieją naprawdę.  To tylko wytwór mojej wyobraźni.
 Doszliśmy właśnie do fontanny. Chris usiadł na jej skraju i uśmiechną się zachęcająco do mnie. Usiadłam obok niego. Czułam się cudownie. Nigdy go nie spotkałam, ale czułam jakbym znała go od zawsze.
Szum fontanny, śpiew ptaków i ja z tym cudownym chłopakiem, czy jest jeszcze coś potrzebne do życia? Wątpię. Zanurzyłam dłoń w chłodnej wodzie, a potem spojrzałam na Chrisa. Przyglądał mi się uważnie.
- Co? – zapytałam. Uśmiechnął się tylko.
Też się uśmiechnęłam trochę zmieszana.
Patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Właściwie to w całym naszym spotkaniu przeważała cisza, ale nie było to jakieś niezręczne milczenie, tylko cisza, która mogła natchnąć. Cisza, kiedy wsłuchiwaliśmy się w szmer fontanny… cudowna cisza.
Wciąż na siebie patrzyliśmy. Chris podniósł swoją rękę i dotknął nią delikatnie mojego różowego policzka. Uśmiechnęłam się zachęcająco i zaczęłam powoli pochylać w jego stronę i nagle aż podskoczyłam. Usłyszałam jakiś dziwny dźwięk, zupełnie nie pasujący do tego pięknego miejsca. Zaczęłam myśleć, czym jest znajoma melodia. Ahh, stuknęłam się ręką w czoło. Mój budzik w telefonie wydaje takie dźwięki. Zaczęłam przeszukiwać kieszenie, żeby wyłączyć go. Ale telefonu tam nie było, a dźwięk był coraz głośniejszy, zatkałam sobie uszy jak małe dziecko.
Nagle wszystko zaczęło się rozmywać. Została tylko ciemność. Otworzyłam oczy.
-Ałć. – Jęknęłam i złapałam się za głowę. Strasznie bolała. Podniosłam się z łóżka, chwyciłam ręką komórkę i rzuciłam nią o ścianę. Rozpadła się na 3 części, ale przynajmniej budzik się wyłączył. Szybko odszukałam moje kapcie i poszłam do łazienki ochłonąć po tej dziwnej nocy.
.
***
                                                       

Tak jak to oczywiście trafnie przewidziałam w szkole byłam ledwo żywa. Teraz chyba   siedzę na fizyce, aczkolwiek nie jestem pewna. Hm… raczej tak, bo nauczyciel nawija cos o jakimś Newtonie. Chyba zaraz zasnę, jestem wykończona tą nocą. Ała, złapałam się za głowę i zacisnęłam mocniej powieki. Musze przestać o tym myśleć, bo moja głowa chyba naprawdę eksploduje… Zaczęłam zasypiać.
- Samantha… Sam? Samie!!! – usłyszałam głośne krzyki mojej przyjaciółki tuż nad uchem.
- Spadaj Ash. – wymruczałam wkurzona że mnie budzi.
- Halo! Samie! Zbudź się! Bo ci przywalę przysięgam – usłyszałam groźbę Ash.
- Jasne, jasne. Ale teraz daj mi spać. Padnięta jestem. – nagle usłyszałam jakieś śmiechy, zdziwiona zaczęłam podnosić głowę – Auuu! – zawyłam.
- Ostrzegałam cię.
-Okej, luz. Co to za śmiechy? – rozejrzałam się dookoła – O nie – jęknęłam. Cała klasa, włącznie z facetem od fizy śmiała się ze mnie. Fajnie. Totalna kompromitacja. Czułam jak policzki mi płoną żywym ogniem.
-No, no, panno Waynee, a podobno przewodniczący klasy powinien dawać przykład innym – zaczął fizyk, a ja posłałam mu uśmiech aniołka.
-Proszę się nie martwić i tak nikt na to nie zwraca uwagi.
-Czyżby? – zobaczyłam u niego minę, która nie zwiastuje nic dobrego – Na następną lekcję chcę widzieć wypracowanie o życiu Newtona.
- Że co?! – wydarłam się. - Pan chyba żartuje? To niesprawiedliwe!
-Niesprawiedliwe ? Młoda damo, przystopuj trochę jeśli nie chcesz zarobić uwagi. – spojrzał do dziennika i uśmiechną się – kolejnej uwagi.

***

Tak to fakt …Nie jestem aniołem. Mam najwięcej uwag z całej klasy. Ale to dlatego że bronię moich przyjaciół i mojego zdania jak lwica, a wiadomo co się ma za pyskowanie do nauczycieli. Normalnie jestem miłą osobą. Jestem też najpopularniejsza wśród licealistów. Piękna, urocza, zabawna Samantha A. Waynee – oto ja! I wcale się nie przechwalam. Ludzie mnie uwielbiają. Każdy chce się ze mną przyjaźnić. Dlaczego? Nie wiem, bo jestem miła? Chyba tak.
W tak małym mieście są 3 opcje do wyboru – albo jesteś zwykłym śmiertelnikiem, na którego nikt nie zwraca uwagi, ot masz swoje życie, jakichś tam przyjaciół i to wszystko. Możesz być też totalnym dziwadłem. Oo tak, u nas jest pełno takich. Oni zapewne są z tej krwawej części miasta, są mega-dziwni (przyznam, że trochę mnie fascynują, ale na tym to się kończy). Nie da się ich jednoznacznie opisać, trzymają się sami, z daleka od innych ludzi, z nikim nie gadają, rzucają ponure spojrzenia innym, ubierają się dziwnie i czasem ma się wrażenie, że chcę nas pożreć (oczywiście w przenośni). Nas czyli normalnych ludzi – popularnych. Najlepszych w tym mieście. Jest nas tu trochę. Zawsze jest u nas wesoło, mamy własna paczkę, i mnóstwo znajomych. Przeciętni ludzie chcę się z nami kumplować. Ciągle imprezujemy, ale też dobrze się uczymy. A ja jestem królową. Przewodniczącą szkoły. 2-krotnie wybrana na królową balu w liceum, a w gimnazjum to już nawet nie potrafię zliczyć tych nagród.
            W sumie, nic dziwnego. Dbam o siebie, jestem miła dla ludzi, zawsze staję po słusznej stronie, jestem sprawiedliwa, potrafię bronić swoich poglądów (stąd te uwagi w dzienniku). Chyba ci ludzie mnie za to lubią, albo dlatego że moja ciotka ma kasę. Niee, odrzucam tą drugą opcję. To nie możliwe.
Nasze miasteczko to Crysstal Gates (kiedyś miało jakąś nazwę związaną z krwią, ale potem rada miasta uznała że zmieni ponurą nazwę na coś odjechanego – to było jakiś wiek albo dwa temu, więc teraz zamiast w krwawej bramie mieszkamy w kryształowej bramie, postarali się, nie ma co). Jak każde miasto Crysstal Gate ma też swoje legendy, u nas to było coś w stylu jakichś potworów, jakiegoś piekła i innych tego typu rzeczy. Skąd to wiem? Uwielbiam różne dziwne rzeczy. A w starej bibliotece są jakieś stare zapisy na temat miasta. A ja kocham fantastykę. Dosłownie pożeram książki o wampirach, wilkołakach, demonach, czarownicach, aniołach i innych fantastycznych stworzeniach. Wydaje mi się to fascynujące, mogę uciec w świat fantazji, w zupełnie nierealny świat, tak inny od mojej rzeczywistości. Tak wiem, jako popularna dziewczyna chodzę ciągle na imprezy, nie narzekam na brak znajomych, ale nawet będąc wśród tych wszystkich ludzi czuję jakąś pustkę. Czuję się samotna. A nawet czasem (nie lubię się do tego przyznawać) mam wrażenie, że mam coś wspólnego z ponurakami (dziwadłami).
-Sam? Żyjesz? – usłyszałam śmiech Roberta.
-Oh, tak, tak. Zamyśliłam się trochę.
-Twoja ciotka po ciebie właśnie przyjechała.
-Tak? Ojej, to muszę już lecieć. Do zobaczenia! – cmoknęłam mojego prawie-chłopaka w policzek i pobiegłam do samochodu ciotki.

1 komentarz: