Rozdział VI: Atak
W
pokoju na pierwszy rzut oka nie było nic ciekawego. W świetle księżyca widoczne
były cienie regałów i innych
przedmiotów. Weszłam dalej rozglądając się. Szukałam na ścianie jakiegoś
włącznika, żeby zapalić światło, ale nic takiego nie znalazłam.
-Przydałaby
się jakaś świeca czy coś – mruknęłam do siebie. Zerknęłam na najbliższy regał,
O jest. Uśmiechnęłam się i zapaliłam ją zapałkami leżącymi obok. Półmrok nagle
rozjaśnił się ciepłym światłem płomienia. – tak lepiej.
Rozejrzałam
się znowu. Tym razem zobaczyłam więcej. Raz, że moje oczy przyzwyczaiły się do
ciemności, a dwa że w świetle świecy
wszystko było jakieś takie lepsze. Nie wydawało się już tak potworne, jak w
samym blasku księżyca. Dopiero teraz zauważyłam, że to, co nazwałam pokojem naprawdę
było długim korytarzem, tak długim, że nie widziałam jego końca.
-Jeeej
- jęknęłam zdziwiona, rozumiem, dom Cel
jest olbrzymi, ale jakim cudem pomieścił ten pokój-korytarz. Podeszłam do
jednego z okien po prawej stronie i zobaczyłam ogród skąpany w poświacie
księżyca. Ale jakim cudem, przecież z ogrodu nie powinno być widać z tych
okien. Podeszłam do drugiego okna, a tam był widok na basen. Zaraz, jak to?
Wróciłam do pierwszego okna i zobaczyła przez nie basen. Zmieszałam się.
-Ale
przed chwilą był tu ogród? – głupio zapytałam sama siebie. Echo poniosło mój
głos dalej w głąb korytarza-pokoju, co odwróciło moją uwagę od dziwacznych
widoków z okien.
-Chyba coś jest ze mną nie tak –
mruknęłam cicho. Może te żelki były przeterminowane i dlatego mam zwidy?
TRZASK!
Gwałtownie
się odwróciłam, drzwi za mną głośno się zamknęły. Znowu ogarnął mnie strach. W pośpiechu
pobiegam do drzwi z zamiarem jak najszybszej ucieczki stąd i zaszycia się w
moim pokoju, aż do powrotu ciotki. Gdy dobiegłam do nich, a raczej do miejsca gdzie
powinny być zamarłam zszokowana. Drzwi nie było.
-Hahaha
– zaśmiałam się ponuro. - Normalnie jak w najgorszym koszmarze. Jeszcze mi tu
tyko brakuje jakichś dziwnych dźwięków i strasznych cieni czyhających na mnie. –
stwierdziłam cicho z sarkazmem, po czym postanowiłam znaleźć jakieś inne
wyjście.
-Może
skoczyć przez okno? Prosto do basenu. – wyjrzałam przez jedno z okien, ale
basenu tam nie znalazłam. Zamiast tego widoczne były tylko drzewa.
-Dziiiiwne.
– przeciągnęłam sylabę i poszłam dalej mimo tego, że coś we mnie w środku
krzyczało: „NIE IDŹ!”. Ale ja poszłam.
Mijałam jakieś regały, zakurzone
lustra, okna. Słyszałam nawet jakieś szepty i dziwne dźwięki ale zignorowałam
je - to na pewno tylko moja wyobraźnia.
-Aaaa!
– krzyknęłam przerażona. Coś zaczęło stukać w okno obok którego przechodziłam.
Zobaczyłam szpony. Dobra, może i mam bujną wyobraźnię, ale to, jest chyba prawdziwe.
Zaczęłam uciekać szybko przed siebie, ale dźwięk skrobania był coraz bliżej
mnie. Usłyszałam głuchy dźwięk jakby coś za mną skoczyło. Miałam wrażenie że
jak się odwrócę to stanę twarzą w twarz z czymś upiornym. Traciłam oddech, już
nie dałam rady biec, a korytarz cały czas się nie kończył. W płucach mnie
paliło, ale biegłam dalej, zwolniłam jednak odrobinę z braku sił. Zaczęłam czuć
jakiś gorący oddech na szyi.
-Już
nie mogę. RATUUUNKU! – wydarłam się ostatkiem sił. Zamarzyłam o kimś kto mnie
uratuje.
Z
myśli wyrwało mnie nagłe szarpnięcie i ostry ból w ramieniu. – Ałaa –
zajęczałam. Poczułam jak coś spływa po mojej koszulce i dobiegł do mnie dziwny
zapach. Krew. Czułam że zaraz upadnę. Miałam ochotę upaść. Byłam wykończona, a
ramię pulsowało bólem. Znowu zwolniłam. W oddali zobaczyłam drzwi. Już niedaleko
- zapewniałam siebie.
Jakieś
dwadzieścia metrów – biegłam.
Dziesięć
– zwolniłam radosna że koszmar się zaraz skończy.
Już
prawie dobiegłam i nagle popełniłam błąd, jakieś dwa metry od wybawienia, tak
się ucieszyłam, że potknęłam się i upadłam. Do bólu w ramieniu dołączył ból
kostki. Miałam łzy w oczach, odwróciłam się znowu, i zobaczyłam stojącego w
oddali mężczyznę. Stał niedaleko z wyrazem rozbawienia, a zarazem triumfu na
twarzy. Gorączkowo zaczęłam się czołgać do drzwi, kątem oka zobaczyłam jak
powoli idzie w moją stronę. Już sięgałam klamki, gdy skoczył na mnie i przygwoździł
do ziemi swoim ciężarem. Z głębi jego gardła usłyszałam warczenie. Zaraz, co?
On naprawdę na mnie warczał. Trzęsłam się cała. Brałam szybkie oddechy.
Spojrzałam w jego twarz, oczy jarzyły się potworną czerwienią, usta były
rozwarte, a z nich wystawały kły. Był chorobliwie blady. Poczułam jego szorstką
rękę na moim zranionym ramieniu, szpony znowu wpijały się we mnie. Nie mam szans,
nie mam szans – myśli obijały mi sie w głowie. Jest za silny, nie dam mu rady.
Ten popaprany zboczeniec zaraz mnie zabije. W jednej chwili schylił się i
dotknął językiem mojej rany. Chciałam coś zrobić, zrzucić go z siebie, ale nie
dałam rady się ruszać. Byłam sparaliżowana.
-O
fuuu – nie mogłam powstrzymać jęku obrzydzenia. Gdy to usłyszał momentalnie
zacisnął szpony mocniej. Czułam straszne pieczenie w ranie, zaczęłam się wykręcać,
ale on trzymała mnie mocno. Ból był nie do zniesienia, jakby mi ktoś posypał
ranę solą, albo czymś gorszym. Czułam jego usta, język, zęby na mnie. Paliło, bolało.
Chciałam krzyczeć, wyć z bólu.
-Rozluźnij
się – usłyszałam szept, a jego jedna ręka powędrowała pod moją koszulkę, w
stronę moich piersi – wtedy przestanie boleć. – mówił dalej.
To
co zrobił podziałało na mnie jak wiadro zimnej wody. Poczułam w sobie siłę, której dotąd nie miałam.
-Odwal
się popaprańcu – usłyszałam jak słowa wypływają z moich ust. Zaczęłam się
szarpać, a on wyraźnie zamroczony piciem mojej krwi nie zorientował się co
robię. Zaczęłam wierzgać nogami, kopać go, bić, aż wydostałam się z jego
uścisku na tyle, aby sięgnąć klamki drzwi. Gdy tylko jej dotknęłam momentalnie
drzwi się otworzyły oślepiając nas światłem dnia. Zobaczyłam jakiegoś chłopaka,
który najwyraźniej je otworzył. Zboczeniec z głuchym warkotem ulotnił się
szybko, jakby światło go raziło. Usłyszałam tylko echo jego kroków i poczułam dziwny
swąd, jakby coś się paliło. Nie miałam siły na myślenie, skąd ten swąd, skąd
się wzięło to światło, skoro jest wieczór, ani kto stoi w drzwiach. Chłopak
kucnął koło mnie.
-Dasz
rady iść? – zapytał delikatnie.
Wykończona
spojrzałam na niego ciężko oddychając.
-Ja
cię znam – wyszeptałam. Sięgnęłam myślałam daleko, ale nie mogłam sobie
przypomnieć jego imienia.
-Można tak powiedzieć. – usłyszałam cichy śmiech, a potem chłopak
ostrożnie wziął mnie na ręce, a ja się w niego wtuliłam, czując jedną rzecz,
której w ostatnich chwilach mi brakowało - bezpieczeństwo.