sobota, 19 maja 2012

Rozdział VI: Atak


 Rozdział VI: Atak


W pokoju na pierwszy rzut oka nie było nic ciekawego. W świetle księżyca widoczne były cienie regałów  i innych przedmiotów. Weszłam dalej rozglądając się. Szukałam na ścianie jakiegoś włącznika, żeby zapalić światło, ale nic takiego nie znalazłam.
-Przydałaby się jakaś świeca czy coś – mruknęłam do siebie. Zerknęłam na najbliższy regał, O jest. Uśmiechnęłam się i zapaliłam ją zapałkami leżącymi obok. Półmrok nagle rozjaśnił się ciepłym światłem płomienia. – tak lepiej.
Rozejrzałam się znowu. Tym razem zobaczyłam więcej. Raz, że moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności,  a dwa że w świetle świecy wszystko było jakieś takie lepsze. Nie wydawało się już tak potworne, jak w samym blasku księżyca. Dopiero teraz zauważyłam, że to, co nazwałam pokojem naprawdę było długim korytarzem, tak długim, że nie widziałam jego końca.
-Jeeej -  jęknęłam zdziwiona, rozumiem, dom Cel jest olbrzymi, ale jakim cudem pomieścił ten pokój-korytarz. Podeszłam do jednego z okien po prawej stronie i zobaczyłam ogród skąpany w poświacie księżyca. Ale jakim cudem, przecież z ogrodu nie powinno być widać z tych okien. Podeszłam do drugiego okna, a tam był widok na basen. Zaraz, jak to? Wróciłam do pierwszego okna i zobaczyła przez nie basen. Zmieszałam się.
-Ale przed chwilą był tu ogród? – głupio zapytałam sama siebie. Echo poniosło mój głos dalej w głąb korytarza-pokoju, co odwróciło moją uwagę od dziwacznych widoków z okien.
            -Chyba coś jest ze mną nie tak – mruknęłam cicho. Może te żelki były przeterminowane i dlatego mam zwidy?
TRZASK!
Gwałtownie się odwróciłam, drzwi za mną głośno się zamknęły. Znowu ogarnął mnie strach. W pośpiechu pobiegam do drzwi z zamiarem jak najszybszej ucieczki stąd i zaszycia się w moim pokoju, aż do powrotu ciotki. Gdy dobiegłam do nich, a raczej do miejsca gdzie powinny być zamarłam zszokowana. Drzwi nie było.
-Hahaha – zaśmiałam się ponuro. - Normalnie jak w najgorszym koszmarze. Jeszcze mi tu tyko brakuje jakichś dziwnych dźwięków i strasznych cieni czyhających na mnie. – stwierdziłam cicho z sarkazmem, po czym postanowiłam znaleźć jakieś inne wyjście.
-Może skoczyć przez okno? Prosto do basenu. – wyjrzałam przez jedno z okien, ale basenu tam nie znalazłam. Zamiast tego widoczne były tylko drzewa.
-Dziiiiwne. – przeciągnęłam sylabę i poszłam dalej mimo tego, że coś we mnie w środku krzyczało: „NIE IDŹ!”. Ale ja poszłam.
            Mijałam jakieś regały, zakurzone lustra, okna. Słyszałam nawet jakieś szepty i dziwne dźwięki ale zignorowałam je - to na pewno tylko moja wyobraźnia.
-Aaaa! – krzyknęłam przerażona. Coś zaczęło stukać w okno obok którego przechodziłam. Zobaczyłam szpony. Dobra, może i mam bujną wyobraźnię, ale to, jest chyba prawdziwe. Zaczęłam uciekać szybko przed siebie, ale dźwięk skrobania był coraz bliżej mnie. Usłyszałam głuchy dźwięk jakby coś za mną skoczyło. Miałam wrażenie że jak się odwrócę to stanę twarzą w twarz z czymś upiornym. Traciłam oddech, już nie dałam rady biec, a korytarz cały czas się nie kończył. W płucach mnie paliło, ale biegłam dalej, zwolniłam jednak odrobinę z braku sił. Zaczęłam czuć jakiś gorący oddech na szyi.
-Już nie mogę. RATUUUNKU! – wydarłam się ostatkiem sił. Zamarzyłam o kimś kto mnie uratuje.
Z myśli wyrwało mnie nagłe szarpnięcie i ostry ból w ramieniu. – Ałaa – zajęczałam. Poczułam jak coś spływa po mojej koszulce i dobiegł do mnie dziwny zapach. Krew. Czułam że zaraz upadnę. Miałam ochotę upaść. Byłam wykończona, a ramię pulsowało bólem. Znowu zwolniłam. W oddali zobaczyłam drzwi. Już niedaleko - zapewniałam siebie.
Jakieś dwadzieścia metrów – biegłam.
Dziesięć – zwolniłam radosna że koszmar się zaraz skończy.
Już prawie dobiegłam i nagle popełniłam błąd, jakieś dwa metry od wybawienia, tak się ucieszyłam, że potknęłam się i upadłam. Do bólu w ramieniu dołączył ból kostki. Miałam łzy w oczach, odwróciłam się znowu, i zobaczyłam stojącego w oddali mężczyznę. Stał niedaleko z wyrazem rozbawienia, a zarazem triumfu na twarzy. Gorączkowo zaczęłam się czołgać do drzwi, kątem oka zobaczyłam jak powoli idzie w moją stronę. Już sięgałam klamki, gdy skoczył na mnie i przygwoździł do ziemi swoim ciężarem. Z głębi jego gardła usłyszałam warczenie. Zaraz, co? On naprawdę na mnie warczał. Trzęsłam się cała. Brałam szybkie oddechy. Spojrzałam w jego twarz, oczy jarzyły się potworną czerwienią, usta były rozwarte, a z nich wystawały kły. Był chorobliwie blady. Poczułam jego szorstką rękę na moim zranionym ramieniu, szpony znowu wpijały się we mnie. Nie mam szans, nie mam szans – myśli obijały mi sie w głowie. Jest za silny, nie dam mu rady. Ten popaprany zboczeniec zaraz mnie zabije. W jednej chwili schylił się i dotknął językiem mojej rany. Chciałam coś zrobić, zrzucić go z siebie, ale nie dałam rady się ruszać. Byłam sparaliżowana.
-O fuuu – nie mogłam powstrzymać jęku obrzydzenia. Gdy to usłyszał momentalnie zacisnął szpony mocniej. Czułam straszne pieczenie w ranie, zaczęłam się wykręcać, ale on trzymała mnie mocno. Ból był nie do zniesienia, jakby mi ktoś posypał ranę solą, albo czymś gorszym. Czułam jego usta, język, zęby na mnie. Paliło, bolało. Chciałam krzyczeć, wyć z bólu.
-Rozluźnij się – usłyszałam szept, a jego jedna ręka powędrowała pod moją koszulkę, w stronę moich piersi – wtedy przestanie boleć. – mówił dalej.
To co zrobił podziałało na mnie jak wiadro zimnej wody.  Poczułam w sobie siłę, której dotąd nie miałam.
-Odwal się popaprańcu – usłyszałam jak słowa wypływają z moich ust. Zaczęłam się szarpać, a on wyraźnie zamroczony piciem mojej krwi nie zorientował się co robię. Zaczęłam wierzgać nogami, kopać go, bić, aż wydostałam się z jego uścisku na tyle, aby sięgnąć klamki drzwi. Gdy tylko jej dotknęłam momentalnie drzwi się otworzyły oślepiając nas światłem dnia. Zobaczyłam jakiegoś chłopaka, który najwyraźniej je otworzył. Zboczeniec z głuchym warkotem ulotnił się szybko, jakby światło go raziło. Usłyszałam tylko echo jego kroków i poczułam dziwny swąd, jakby coś się paliło. Nie miałam siły na myślenie, skąd ten swąd, skąd się wzięło to światło, skoro jest wieczór, ani kto stoi w drzwiach. Chłopak kucnął koło mnie.
-Dasz rady iść? – zapytał delikatnie.
Wykończona spojrzałam na niego ciężko oddychając.
-Ja cię znam – wyszeptałam. Sięgnęłam myślałam daleko, ale nie mogłam sobie przypomnieć jego imienia.
-Można tak powiedzieć. – usłyszałam cichy śmiech, a potem chłopak ostrożnie wziął mnie na ręce, a ja się w niego wtuliłam, czując jedną rzecz, której w ostatnich chwilach mi brakowało - bezpieczeństwo.

poniedziałek, 7 maja 2012

Rozdział V: Sama w domu


Rozdział V: Sama w domu


-Mam dziś wieczorem spotkanie biznesowe. – poinformowała mnie Cel, gdy kończyłam jeść drugą porcję spaghetti i rozglądałam się po kuchni. Siedziałyśmy przy czteroosobowym stole z ciemnego drewna, takiego samego z jakiego były zrobione szafki. Ściany miały lekko beżowy kolor, na podłodze były ułożone panele. Wszystko było ładnie do siebie dopasowane, a kuchnia była nowocześnie wyposażona. W takiej kuchni, to nawet ja mogłabym z wielką chęcią coś ugotować.  Uśmiechnęłam się sama do siebie.
-Yhm – mruknęłam z pełna buzią.
-Możesz zostać sama? Dobrze się już czujesz? – zapytała z troską w głosie. Przełknęłam jedzenie zanim odpowiedziałam.
-Oh, jasne. Nie martw się. Tylko, hm…
-Co?
-Muszę pozwiedzać – uśmiechnęłam się. – Tak więc spoko, będę miała zajęcie na wieczór.
-O niee. Muszę Ci pokazać gdzie co jest. – usłyszałam w jej głosie niedawny entuzjazm.
-Okej. Niech ci będzie. – zaraz zerwała się z miejsca.
-No chodź!
Posłusznie poszłam za nią. Minęłyśmy salon w którym leżałam wcześniej. Dopiero teraz zauważyłam że jest ogromny. Sofa i beżowe fotele otaczały niewielki szklany stoliczek na którym Cel ustawiła kompozycję kwiatową, naprzeciwko ładnych mebli był kominek, a nad im wisiał telewizor. W rogu stała etażerka, a na niej kolejny bukiet kwiatów. Ściany miały delikatny fioletowy odcień. Do ogrodu prowadziły duże, rozsuwane, szklane drzwi, które zajmowały 1/3 ściany.
Poza tym na dole znajdowała się też łazienka, do której zajrzałam tylko przelotnie – urządzona była na niebiesko-biało. Niebiesko-białe kafelki na podłodze i ścianach, błękitne ściany nad kafelkami, biały prysznic i wanna na których były niebieskie wzory, nawet ręczniki leżące na półce były w różnych odcieniach niebieskiego.
-Wariatka – powiedziałam do Cel. Uśmiechnęła się radośnie.
 W rogu salonu znajdowały się duże schody z jasną, drewnianą, zdobioną barierką. Zaczęłam wtaczać mój tyłek po nich, idąc zaraz za Cel.
-I jak wrażenia? – zapytała.
-Noo, nawet ok. – zaczęłam marudzić, a ona spochmurniała. – No żartuję przecież Celeste. Jak na razie jest bosko. – od razu się rozpromieniła.
 -Wiedziałam, że ci się spodoba. Ale poczekaj, jeszcze dużo zostało do obejrzenia.
-W to nie wątpię – mruknęłam cicho. Zaśmiała się.
Weszłyśmy na piętro.
Dwie ściany były beżowe a dwie fioletowe, jednak tu fiolet miał cieplejszy odcień niż w salonie. Gdzieniegdzie na ścianach były powieszone obrazy przedstawiające krajobrazy, oczywiście nie zabrakło też kwiatów. Poza tym było tu kilka par drzwi.
-Te są do Twojego pokoju. – powiedziała z uśmiechem Cel.
Otworzyłam je i zamarłam.
-Wow! – tylko tyle byłam w stanie wymówić.
Pokój był niesamowity. Ściany w kolorze jasnego cappuccino, na podłodze panele i puchaty biały dywan. Centralne miejsce zajmowało ogromne, zapewne bardzo mięciutkie łóżko, na którym leżało mnóstwo poduszek. Obok łóżka na szafce stała lampka, która żółtym blaskiem swojego światła sprawiała, że było tu jeszcze przytulniej. Po przeciwnej stronie łóżka, niedaleko drzwi było biurko z moim laptopem, a obok mała sofa i stolik. Dalej znajdowały się szklane drzwi wychodzące na balkon, z którego było widać ogród. Nad drzwiami wisiały delikatne białe zasłony, ale na górze zauważyłam też rolety.
-Zobacz tam – Celeste wskazała drzwi niedaleko nas. Podeszłam do nich.
-Och – wyrwało mi się. Moja własna łazienka była urządzona podobnie do tej na dole, tyle, że zamiast niebieskiego dominowały tu takie kolory jak róż, fiolet, czerwień – oczywiście wszystko było ładnie stonowane i pasowało do siebie. Wyszłam stamtąd i skierowałam się do rozsuwanych drzwi obok.
-To tylko szafa – krótko skomentowała Cel, ale na jej ustach czaił się tajemniczy uśmiech.
Rozsunęłam drzwi.
-Tak, faktycznie tylko szafa. – skwitowałam. – Tyle, że to ogromna szafa. Z osobną półką na buty. Natomiast ubrania były ładnie ułożone, według kolorów. Zamknęłam moją idealnie jak nigdy uporządkowaną szafę i jeszcze raz rozejrzałam się po pokoju.
-Jest nieziemski! – wykrzyknęłam i uściskałam Cel.
-Dziękuję – promieniała z radości. – Moja sypialnia to trzecie drzwi po prawej. Naprzeciwko jest jeszcze jedna łazienka – uniosłam brwi zdziwiona, ale ona nie skomentowała tego, tylko ciągnęła dalej – Jak przyjedzie Lexi…
-Kto?
-Alexis – Twoja kuzynka, będzie mieszkała w pokoju obok twojego. O tu – pokazała ręką drzwi, gdy wyszłyśmy na korytarz. Potem zerknęła na zegarek. – Poradzisz sobie? Ja będę musiała zaraz lecieć. W lodówce i szafkach w kuchni masz pełno jedzenia, chociaż po tym spaghetti to nie wiem, czy będziesz coś jeszcze jadła.
-No racja, racja. – zaśmiałam się – nie martw się, poradzę sobie.
-To dobrze. – zaczęła iść w stronę schodów.
-Yyy, Celeste? – zapytałam.    
 -Tak?
-A tamte drzwi? – wskazałam na najbardziej oddalone drzwi gdzieś niedaleko kąta, które z niewiadomych powodów mnie zaciekawiły. Zawahała się.
-Tam to tylko taki składzik. Nic nie ma ciekawego, jakieś materiały budowlane i to wszystko.
- Aha. Fajnie. Baw się dobrze – rzuciłam lekko.
            - Dzięki. – podeszła i ucałowała mnie w czoło. - Uważaj na siebie i nie siedź do późna. I pamiętaj że nie możesz wychodzić, masz szlaban. Pa.
            -Cześć ciociu. – uśmiechnęłam się. Poszła. Usłyszałam trzask frontowych drzwi, i dźwięk odpalanego samochodu. Wyjrzałam przez okno, pojechała.
Hm… zamyśliłam się i rozejrzałam. Co by tu zrobić. Sama w tak ogromnym domu. Rzuciłam się na łóżko z rozbiegu rozwalając część poduszek.
-Ale super! – wykrzyknęłam i zaczęłam się śmiać. Gdy już mi przeszła głupawka zorientowałam się, że jest bardzo cicho. Wygrzebałam więc słuchawki i włączyłam muzykę na full. Od razu lepiej, uśmiechnęłam się do siebie. Znalazłam w szafie piżamę i postanowiłam iść do mojej łazienki wziąć prysznic.
-Ale najpierw może, hm… - zamyśliłam się – pójdę po jakieś żelki czy coś. Potrzebuję trochę cukru we krwi. Wyskoczyłam z pokoju podrygując do taktów muzyki. Zeszłam do kuchni, pomyszkowałam po szafkach, znalazłam żelki i sok pomarańczowy. Pomaszerowałam radosna na górę z moimi zdobyczami.
Nagle moje serca zaczęło mocniej bić. Odwróciłam się, i lekko podskoczyłam. Wydawało mi się, że za dużymi drzwiami salonu widzę jakiś cień.
-Głuptasku, czego się boisz? – zbeształam siebie – to pewnie tylko jakiś ptak.
Poszłam na górę nie odwracając się już za siebie. Weszłam do pokoju i odpaliłam laptopa. Podłączyłam do niego głośniki, dzięki czemu mogłam już zdjąć słuchawki. Gdy było głośniej od razu poczułam się raźniej. Podeszłam do drzwi na balkon, otworzyłam je delikatnie i wyszłam. Noc była śliczna i ciepła. Na niebie świecił księżyc w pełni, a wkoło migotały gwiazdy. Przezornie nie patrzyłam w dół, na ogród. Zawiał lekki wiaterek. Zadrżałam i weszłam do środka zamykając drzwi i zasuwając rolety.
Otworzyłam paczkę żelków, wyłowiłam kilka zielonych i zjadłam. Nagle coś usłyszałam. Trzaśnięcie drzwi? Nie możliwe, pewnie to moja wyobraźnie płata mi figle. Napiłam się trochę soku i zaczęłam przeszukiwać laptop w poszukiwaniu jakiegoś filmu do obejrzenia. Poczułam wibrację telefonu. No tak, Robert dzwoni. Zupełnie zapomniałam o randce.
-Kochanie?
-Cześć, cześć.
-Czemu się nie odzywasz? Co się dzieje?
-Nic, przeprowadziłyśmy się dziś.
-O już? To gdzie teraz mieszkasz?
-Na jakimś zadupiu, ale za to dom jest ładny.
-Powiedz gdzie to jest to zaraz wpadnę po ciebie.
-Nie. Nie mogę wyjść. Mam szlaban, trochę chamsko się zachowałam w stosunku do ciotki.
-Żartujesz? Daj mi ją do telefonu, zaraz z nią pogadam.
-Nie, nie, nie. Nie ma jej.
-No to Mała, na co czekasz? Możesz wychodzić.
-Lepiej nie, jestem zmęczona.
-Jesteś pewna – wyraźnie posmutniał.
-Tak, wiem to na pewno.
-Dobranoc Kotku.
-Taa, dobranoc.
Rozłączyłam się. Nie miałam ochoty ani na rozmowę ani na spotkanie z nim. Nie dziś. Zamyśliłam się i nawet nie zobaczyłam, że w domu znowu stało się bardzo cicho. Lista odtwarzania się skończyła, dopadłam kompa, żeby włączyć ją od nowa.
-Aa! – krzyknęłam. Teraz mi się nie wydawało, coś trzeszczało. Jakiś dźwięk dobiegał z korytarza. Okay, oglądam horrory, niemożna iść w stronę dźwięku. Najlepiej zaszyć się w jakimś pokoju i poczekać na kogoś, ale nie mogłam siedzieć w miejscu.
Znowu usłyszałam trzask. Włączyłam muzykę, ale ściszyłam ją trochę. Powoli wychyliłam nos za drzwi pokoju. Wszędzie było pusto. Spojrzałam w stronę drzwi składziku. Nic. Zawróciłam do mojego pokoju.
Trzask!
Znowu! Stanęłam w bezruchu. Powolutku obróciłam się. Nagle dało się słyszeć ogromne trzaśnięcie i skrzypienie. Znowu spojrzałam, tym razem podejrzliwym, wzrokiem na składzik. Zaczęłam się bać.
Poukładałam sobie kilka faktów, Cel wychodzi dwa razy w miesiącu na jakieś  tam spotkania. Zawsze wraca bardzo późno, zerknęłam na zegarek, była 21:12.
-Wróci dopiero za kilka godzin - wyszeptałam do siebie drżąc. Pomyślałam, że mogę wyjść stąd. Ale nagle przypomniał mi się cień za drzwiami do ogrodu i zimny dreszcz, który mnie przeszedł na balkonie. Zostanę - zdecydowałam. Szczerze mówiąc, już nie miałam ochoty zwiedzać tego domu, ale musiałam się dowiedzieć co wydaje te dźwięki. Coś mnie tam ciągnęło. Może to po prostu ciekawość, może moja głupota. A może po prostu to tylko zwykły przeciąg, ciotka nie zamknęła jakiegoś okna i tyle.
            Wyszłam na korytarz. Podeszłam do drzwi pokoju Cel i zatrzymałam się, dalej widniała klapa w suficie, zapewne na strych. Brrr… Nie lubiłam takich miejsc
BUM.
Aż podskoczyłam. Znowu spojrzałam w stronę odległego pokoju. Dziwne.
Co tam jest?
BUM.
Zaskrzypiały drzwi. Teraz wiedziałam dokładnie, które to drzwi wydaja e dźwięki. Te od dziwnego pokoiku-składziku. Po plecach przebiegł mi zimny dreszcz. O rany, może lepiej wrócić do pokoju? Obejrzałam się. Nie! Nie mogę. Zrobiłam krok do przodu. Nic. Zapadła głucha cisza. Nawet nie słychać już było muzyki z mojego pokoju. Drugi krok. Spojrzałam niepewnym wzrokiem na drzwi, a potem rozejrzałam się po korytarzu, na wszelki wypadek notując w pamięci wszystkie dostępne drogi ucieczki. Dobra, idę - postanowiłam w myślach. No bo co tam może być? Na pewno nic strasznego. Zrobiłam kolejny krok, następny…
            Tępa cisza w całym domu. . Czułam jak cała drżę, dosłownie się trzęsłam ze strachu, a zimny pot oblewał mi plecy. Ale szłam dalej, jak zahipnotyzowana. Już wiedziałam, że dziś muszę tam wejść. Już podjęłam decyzję. Kolejne kroki. Stanęłam przed drzwiami. Wyciągnęłam rękę, żeby je otworzyć, zawahałam się. Opuściłam ją.
            -No dalej, dasz radę – szepnęłam do siebie drżącym głosem. Wyciągnęłam znowu rękę, położyłam na klamce. Nacisnęłam… I nic. Drzwi były zamknięte na klucz.
            Odetchnęłam z ulgą. Pomimo tego, że coś mnie tam ciągnęło, to i tak się przeraźliwie bałam. Obróciłam się tyłem i zaczęłam iść w stronę swojego pokoju lekko się rozluźniając.
Trzask i skrzypienie spowodowały, że momentalnie, cała drżąc ze strachu obróciłam się. Drzwi były lekko uchylone. Zmrużyłam oczy. Co jest do cholery?!
            Wzięłam głęboki oddech. Podeszłam do nich. Popchnęłam lekko i zajrzałam do środka. W pokoju było dość jasno, była pełnia, więc księżyc świecił mocno i jego blask wpadał przez okno. Weszłam trochę dalej. Strach nieco odpłynął.
            -Wow! – szepnęłam.

Rozdział IV: Pobudka


Rozdział IV: Pobudka


Obudziłam się na kanapie, z zimnym okładem na głowie. Ze stojącego obok mnie garnuszka unosił się delikatny, pachnący dym. To chyba były jakieś zioła.  Na podłodze siedziała Celeste, skupiona z zamkniętymi oczami.
-Celeste? – zapytałam cicho
-Oh, ojej – zerwała się ze swojego miejsca i od razu podeszła do mnie. – Jak się czujesz Kochanie?
            -Dobrze – uśmiechnęłam się lekko.
-W takim razie, co się stało? Bardzo mnie nastraszyłaś.
-Nie wiem, biegłam i nagle się zmęczyłam i upadłam. Chyba zemdlałam.
-Biegłaś? Dlaczego?
Pomyślałam o ogrodzie, zastanawiałam się, czy powiedzieć ciotce, że ten ogród mi się śnił, że spotkałam w nim Chrisa., ale coś mi mówiło, żebym trzymała język za zębami.
-Nie wiem – odpowiedziałam – po prostu zgłodniałam i chciałam szybciej być w domu – skłamałam. Celeste przyglądała mi się podejrzliwie. Zamknęłam oczy i głęboko westchnęłam. – Jestem zmęczona – powiedziałam.
-Taaak. – przeciągnęła sylabę. – z pewnością, w końcu byłaś nieprzytomna 4 godziny. Naprawdę, musisz być zmęczona.
Popatrzyłam na nią zmieszana.
-Do czego zmierzasz?
-Gdzie byłaś Samie? – wpatrywała się we mnie swoimi dużymi błękitnymi oczami.
-Jak to gdzie? – udawałam że nie rozumiem pytania, mimo, że doskonale wiedziałam o co pyta. Ale wiedziałam. Wiedziałam, że spotkanie Nate, a nawet spotkanie Chrisa, to nie były tylko zwykłe sny. Czułam to. To było coś więcej, to było prawdziwe. Wiedziałam także, że za nic nie mogę powiedzieć tego Cel. Po prostu wiedziałam
-Samantho nie kłam proszę.
-Ale ja nie kłamię! – krzyknęłam. Postanowiłam wyładować moją frustrację, która pojawiła się dosłownie z nikąd. - Gdzie miałam niby być? Cały czas leżałam tutaj. I nie mam ci nic więcej do powiedzenia! – przerwałam, bo Cel zaczęła się znowu wpatrywać we mnie, ale tym razem w jej oczach widziałam strach, przerażenie.
            -Celeste? – zapytałam delikatnie, złość tak szybko jak we mnie narosła, opuściła mnie. – Ciociu? Nic ci nie jest? Przepraszam… - spuściłam wzrok. Celeste się nie odzywała.
Miałam wrażenie, że jej milczenie trwało wieczność. Byłam pewna, że się na mnie obraziła. Ale nie mogłam zapomnieć tego strachu w jej oczach. Pierwszy raz zobaczyłam, jak się czegoś boi. Najgorsze jednak jest to, że wyglądała jakby bała się mnie.
Nagle poruszyła się delikatnie. Lekko się uśmiechnęła i położyła swoją rękę na moim czole.
-Dobrze, masz rację. Byłaś tu cały czas. Zapewne zemdlałaś z wrażenia, nowe miejsce, nowe otoczenie. No i w końcu nie jadłaś dziś śniadania. – mówiła to powoli, jakby sama siebie przekonywała o słuszności tych słów.
-Tak, to prawda. – uśmiechnęłam się. – przepraszam jeszcze raz.
-Ale i tak masz szlaban – o, to już brzmiało jak moja Cel.
-Niech będzie. – zgodziłam się bez robienia problemów, jak zwykle. Wiedziałam, że jednak zasłużyłam. Nie mogę tak na nią krzyczeć, jestem tylko dzieckiem, a ona mnie kocha i ja ją tez. – kocham cie Celeste.
-Ja Ciebie też Samie. – popatrzyła mi w oczy, a potem się uśmiechnęła – Kolacja?
-Jasne. – dopiero teraz poczułam, że jestem naprawdę głodna.
-Pójdę odgrzać spaghetti.
-Mniam – zaśmiałam się.
Celeste poszła w stronę białego łuku, który zastępował drzwi, a po chwili krzątała się w kuchni.
Zatopiłam się w oceanie moich myśli. Nate, Nathaniel, Negarsanel… Negarsanel. Powtarzałam jak mantrę, mimo znowu narastającego bólu głowy. Przystojny chłopak, o czarnych oczach, czarnych włosach i delikatnym, lekkim uśmiechu. Jednak było w nim coś bardzo niepokojącego. Te czerwone ogniki w jego oczach. Tak bardzo widoczne, gdy się złościł. Nie może być dobry. Ale mi pomógł. Gdyby się nie zjawił, nie wiem co by się ze mną stało. Negarsanel… to znaczy Książę Piekła. Nawet nie zaprzeczył. Po plecach przebiegł mi nieprzyjemny dreszcz, wzdrygnęłam się.
Christopher… Imię przebiegło przez moje myśli szybko, ale nie zamazało pamięci o Nathanielu. Chris to zupełne przeciwieństwo Nate’a. Błękitne oczy, blondyn, uroczy uśmiech, miły, tajemniczy.  Ale Nathaniel też jest tajemniczy, mroczny, było w nim coś magnetycznego, coś co mnie przyciągało.
-Ajć. - Załapałam się za głowę. Znowu rozbolała mocniej.
Westchnęłam. Co ja robię? Głupia. Myślę o jakichś nierealnych chłopakach, zamiast się skupić na prawdziwym życiu. Mam dziś randkę z Robertem. To jest mój prawie-chłopak. Na nim powinnam się skupić. O niee.. Jęknęłam cicho. Przypomniałam sobie, że mam szlaban. A niech to!
 -Samie! Kolacja! – dobiegł mnie odgłos ciotki z kuchni.
-Już idę Cel. – mruknęłam i pociągnęłam swój tyłek w stronę kuchni, skąd dobiegał już smakowity zapach jedzenia.

sobota, 5 maja 2012

Rozdział III: W otchłani


Rozdział III: W otchłani

            - Kto to jest?
            -Co ty gadasz, nikogo tu nie ma.
            -Tam! Tam jest! Tam spadła!
            Usłyszałam przytłumione, zniekształcone głosy, a potem ciche kroki. Leżałam na plecach. Moje serce zaczęło bić jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi, a ból głowy nasilał się. Miałam ochotę jęknąć, krzyczeć, uciekać, ale nie dałam rady się ruszyć. Dźwięk kroków słychać było coraz bliżej. Przyspieszył mi oddech. Powoli otworzyłam oczy by zobaczyć ciemność. Zaczęłam gorączkowo mrugać. Gdy moje oczy trochę przyzwyczaiły się do panującego wkoło mroku zaczęłam zauważać skały. Byłam w jakiejś jaskini. Poruszyłam delikatnie głową, w oddali jarzyło się jakieś światło o mocno czerwonym odcieniu. Zamknęłam znowu oczy, ból głowy się nasilił. Właśnie miałam je znowu otworzyć, gdy zamarłam.
            Poczułam na mojej szyi gorący oddech, ktoś, a raczej coś ewidentnie mnie obwąchiwało.
-Żywa. – odezwał się jeden z głosów, które wcześniej słyszałam
            -Jeszcze żywa. He He He. – zaśmiał się szyderczo drugi.
            -Co z nią zrobimy? Zabijemy czy najpierw się zabawimy?
            -Póki to zostaje nam ją zabić, i tak jest nieprzytomna.
            -Chyba masz rację.
Moje myśli zaczęły gorączkowo pędzić jak szalone. Co robić? Co robić? Powoli otworzyłam oczy szczerze zdziwiona. Nade mną stało dwóch mężczyzn, a raczej chłopaków, mieli góra 20 lat. Ich wygląd (byli całkiem przystojni) zupełnie nie pasował do ich dziwnego głosu, tego miejsca i tego, że mnie przed chwila obwąchiwali. Wyglądali raczej na modeli, którzy urwali się prosto z jakiejś sesji, a nie na jakichś zbirów.
            -Proszę proszę, szybko się Królewna się obudziła. – zaszydził pierwszy.
            -Widać, woli inne rzeczy niż śmierć – odpowiedział drugi, po czym oboje zanieśli się głośnym śmiechem. Ciągle się śmiejąc , zaczęli się nade mną pochylać.
            -A co wam tu tak wesoło? – dobiegł nas donośny głos z oddali. Mężczyźni wyprostowali się nagle. Poczułam niewypowiedzianą wdzięczność dla nowo przybyłej osoby.
            -Co tam chowacie? – mężczyzna zaczął iść w naszą stronę.
            -Znaleźliśmy ją tu przed chwilą i… - przybyły mężczyzna ruchem ręki uciszył stojących przy mnie.
            - Aryman, Loki - wracajcie już do swojego zajęcia. Wydawało mi się, że mieliście podlać czarne róże?
            -Ale Negarsanel…
            -Nie! – powiedział głośno mężczyzna o imieniu Negarsanel i spojrzał głęboko w ich oczy. – Powiedziałem wracajcie do swojego zajęcia. – powtórzył głosem nie znoszącym sprzeciwu. A oni spuścili głowy, ukłonili się i poszli. Z jednej strony byłam pod wrażeniem, ale z drugiej okropnie się bałam. Negarsanel patrzył nieco znudzonym wzrokiem na odchodzących Arymana i Lokiego, a gdy już zniknęli z widoku powoli odwrócił się do mnie. Zadrżałam, chyba to wyczuł, bo uśmiechnął się delikatnie.
            -A więc, kim jesteś ziemska dziewczyno i jak się tu dostałaś?
            -Ja… ja nie  wiem – odpowiedziałam cichym, piskliwym i drżącym głosem.
            -Poczekaj, pomogę Ci. – złapał mnie pod łokieć i pomógł usiąść. – hm… - zamyślił się przyglądając mi się – No dobrze. W takim razie powiedz mi, jaka była ostatnia rzecz, jaką robiłaś zanim się tu znalazłaś.
            -Czy Negarsanel nie oznacza Książę Piekła? – wypaliłam nagle. Chłopak zrobił zaskoczoną minę, a potem w jego oczach pojawił się złowrogi czerwony blask. Zaczęłam żałować, że zadałam bezmyślnie to pytanie. Jednak po chwili złość na jego twarzy została zastąpiona zwykłą uprzejmością.
            -Tak. – opowiedział nieufnie. – A skąd ludzka dziewczyna ma takie informacje?
            -Dużo czytam.
            -Ach tak. – widać było wyraźnie, że się rozluźnił. – Moje drugie imię to Negarsanel, a pierwsze to po prostu Nathaniel, w skrócie Nate. Będzie prościej, gdy właśnie tak będziesz się do mnie zwracała. – uśmiechnął się. – A Ty jak masz na imię?
            -Samantha. Ale znajomi mówią Sam albo Samie. – uśmiechnęłam się zmieszana. – gdzie jesteśmy?
            -To jest teraz nieważne. – odpowiedział szybko, po czym zaczął się we mnie wpatrywać, tak że się zarumieniłam – Czy jesteś zwykłym człowiekiem? – zapytał ostrożnie.
            -Yyy, no a kim mam być, kosmitą? – zapytałam trochę niegrzecznie, ale po chwili dodałam – Tak, tak jestem zwykłym człowiekiem.
            -I nie masz jeszcze 16 lat? – Nate drążył temat dalej.
            -Za miesiąc będę miała – zrobiło mi się słabo. Skąd on to wiedział?
            -Ach tak. – Nate wpatrywał się we mnie wciąż. Odwróciłam wzrok i znowu zobaczyłam ten czerwony blask w oddali. Wytężyłam wzrok. To były jakieś kamienie. Jakby rubiny, tylko miała głębszy, żywszy kolor. Kolor krwi. W dodatku świeciły czerwonawą poświatą. Było ich tam całe mnóstwo.
            -Kamienie. – powiedziałam, a moje słowa przecięły ciszę między nami.
            -Tak, widzisz jesteśmy w takiej jakby… dużej jaskini. Pełno tu kamieni – odparł bez namysłu chłopak.
            -Nie, nie – pokręciłam głową. – Czerwone, świecące kamienie. O tam! Pokazałam palcem na złogi intrygujących kamieni.
            -Widzisz je? – chłopak nie krył tym razem zdziwienia. – Kim Ty jesteś!? – zagrzmiał – zobaczyłam znowu w jego oczach złowrogi, czerwony blask. Spuściłam głowę, miałam ochotę się rozpłakać. Byłam w nieznanym miejscu, daleko od domu, nie wiedziałam jak się tu dostałam, poza tym bolała mnie głowa, i jeszcze był tu obok mnie nieziemsko przystojny chłopak o piekielnym imieniu, w którego spojrzeniu kryła się ciemność i zło.
            - Spokojnie – wyciągnął do mnie rękę, ale zawahał się w pół drogi.
            -Panie!?  - prawie podskoczyłam na dźwięk jakiegoś nowego głosu. Nate się zawahał patrząc na mnie.
            -Ciiii, to tylko strażnik – wyszeptał kładąc szybko mi dłoń na ustach, żebym nie krzyczała i wskazał ręką, abym się schowała za dużym głazem. Posłusznie to zrobiłam.
            -Co się stało Fulerielu? – odezwał się głośno.
            -Ojciec Cię szuka. Zaraz będzie kolacja.
            -Już idę. – powiedział Nate. Ale strażnik wciąż nie odchodził. – Coś jeszcze? – zapytał Nathaniel
            -Loki coś mówił, że jest tu dziewczyna? – zapytał niepewnie Fuleriel.
            -Tak. Była.
            -Naprawdę? Śmiertelniczka? – ożywił się strażnik.
-Chyba śmiertelniczka. Podczas snu wysłała tu swoją projekcję astralną. Ale już jej nie ma.
-Ahh. No szkoda.
-Tak istotnie. A teraz jak możesz, opuść mnie już, i zawiadom mojego ojca, że niedługo dołączę do was.
            -Dobrze Panie. – strażnik ukłonił się nisko i odszedł.
            Nathaniel odwrócił się do mnie. Ale w tej chwili zaczęłam słyszeć szepty „Samantho Alice wróć do mnie. Już dość tej podróży” i poczułam zapach palonych ziół. A potem zdążyłam tylko na krótko złapać spojrzenie chłopaka, by po chwili znowu pochłonęła mnie ciemność.